Kontakt:

Ocalić go, ocalić ten świat

Projekt bez tytułu (2)
Kilkakrotnie w swoim życiu chciałem porzucić świat mediów sportowych. Odejść. Schować mikrofon, kamerę, wszystkie notatki, plany, ambicje, marzenia, zdjęcia do pudła i udawać, że to nigdy się nie wydarzyło. Dlaczego? Poczułem, że tego świata już nie ma. A nawet jeśli go nigdy nie było, to chciałem zachować te wyimaginowane wspomnienia z czasów gdy był dla mnie pełen romantyzmu, gdy sportowcy byli sportowcami, a idioci byli… ignorowani.
Pierwszy raz – to było wtedy, kiedy po cichu przekazałem część swojego wynagrodzenia ze sportu na cel charytatywny. Sam nie wiem czemu, ale mam w sobie dużo wdzięczności, większej od potęgi lajków i followersów, większej od współczesnej ideologii sprzedaży swojej prywatności. Wspomniałem o tym tylko raz. Tylko dlatego, że można było zrobić więcej, na co jeden z internautów stwierdził, że lansuje się na osobach potrzebujących pomocy. Nie chcę nawet do tego wracać, serwować pożywkę łowcom clickbaitów, komentować. Niemniej jednak wtedy poczułem, że kryzys człowieczeństwa, jakiejkolwiek empatii, o której można już tylko poczytać w domowym zaciszu dotyka również mnie. Swoją drogą, jeśli to czytasz autorze tamtych słów, wiedz, że  Twoim Starym powinni zabrać 500+, a ten kto zapalił im światło kilkanaście lat temu (raczej więcej niż 14 nie masz) powinien odpowiedzieć za mózgobójstwo, i to przed niezawisłym sądem.
Dziś czuje to znowu, widząc że odbiciem w lustrze naszego społeczeństwa jest pukający się w głowę Marcin Najman. Człowiek, który nie tylko się śmieje, ale pluje nam w  twarz. Człowiek, który na bazie nisko instynktownej rozrywki, współczesnego kultu błazenady dorobił się fortuny. Siedzi na kanapie, jako gwiazda, jednego z popularniejszych programów typy talk-show i mówi, że za pół miliona to on może i by wyszedł jeszcze raz do klatki, przywołując przykład walki o mistrzostwo świata, która cieszyła się znacznie mniejszym zainteresowaniem, niż jego starcie z Bonusem BGC (gość znany głównie z tego, że zarzygał Pijalnię Wódki i Piwa, każdą „kurwę” traktuje jak przecinek).
Nie chcę wyjść na skrajnie patriarchalnego nestora w świecie sportu. Nie chcę zabrzmieć jak ortodoksyjny idealista, ponieważ nim nie jestem. Rozumiem ideę freak fightów, jestem w stanie zaakceptować ją do pewnego stopnia. Niebawem wybieram się na High League, by zobaczyć tę rozrywkę. No właśnie… słowo klucz – rozrywka. Wszechstylowa walka wręcz to obecnie najlepsza płaszczyzna do konfrontacji osób popularnych, budzących emocje. Projekt amerykańskiego WWE przeniesiony na polskie podwórko – w takim formacie jestem w stanie zrozumieć jego przesłanie. Każdy ma prawo tam walczyć, komu sprzyjają algorytmy Google i państwo subskrybentów. Natomiast wyraźnie widoczna jest granica między sportową galą MMA, a rozrywkowym eventem, show przez duże SZ, podczas którego gwiazdy próbują swoich sił w walkach na zasadach MMA.
Ale nie jestem w stanie przyglądać się temu, jak ludzie bez poczucia wstydu i odpowiedzialności traktują tę dyscyplinę jak przydrożną dziwkę, wycierając sobie mordę wartościami przyświecającymi sportowej rywalizacji. Monetyzują pożywkę dla internetowych trolli przy użyciu karykatur, które znalazły sposób jak dorobić się bez kieszonkowego? Często słyszę: „kupuję PPV, jeżdżę na konferencje, oglądam… no wiesz dla beki Łotever”. Ja dla beki od czasu do czasu klepnę swoją drugą połówkę w tyłek, ale to chyba mnie szkodliwe od tego szitu. Teraz już na poważnie. Mistrzu, apeluję do Ciebie, a może tak dla beki wpłać pieniądze na jakąś fundację, kup jedzenie dla bezdomnego psa, zamiast dolewać gówno do tego szamba.
Wtedy ocalimy ten świat
Podążaj za nami!

#polishfighters

Leave Comment

Your email address will not be published.