– Młody, perspektywiczny Maciej Sulęcki zobaczymy jak potoczy się dalej jego kariera … Na pewno nie jest to poziom Grzegorza Proksy, który ma już na swoim koncie walkę o mistrzostwo świata i starcia z czołówką w swojej kategorii – twierdziła znaczna część ekspertów i większość kibiców pytana o ten pojedynek.
Maciej Sulęcki był w tym starciu zdecydowanym underdogiem, jednak jego ówczesny trener śp. Andrzej Gmitruk i on sam wydawali się być pewni swego. Pierwszy w bogatej karierze Proksy zawodowy bój na terenie kraju miał być przecież wielkim świętem pięściarza i jego kibiców. Nice Super G podkreślał, jak ważna jest to dla niego walka. Podobnie jak Sulęcki, który otrzymał życiową szansę, by rozwinąć swoją karierę na światowym rynku bosku zawodowego.
Od pierwszego gongu Sulęcki imponował dynamiką, energią i chęcią wygranej. W swoim boskie Striczu zaprezentował opanowanie oraz ,,chłodne” strategiczne podejście do rywala, z którym nie mógł sobie kompletnie poradzić Grzegorz Proksa. Pretendent do tytułu mistrza świata słabł z każdą kolejną rundą. Widać było po nim, że bardzo chce, próbuje, ale popularny Striczu był dla niego nieuchwytny, uderzał i znikał ,,z pola rażenia”.
W siódmej rundzie na hali w Krakowie zapanowała konsternacja. Po prawym sierpowym Sulęckiego Grzegorz Proksa padł na deski. Jak to możliwe? Bokser, który ma na koncie zaledwie kilka nokautów doprowadził do liczenia Proksy? Znany ze swojej waleczności Grzegorz próbował wstać, ale sędzia bez cienia wątpliwości zakończył walkę. Z pewnością nikt nie miałby nic przeciwko temu, by scenariusz z Krakowa powtórzył się w sobotę.